Strona główna Najnowsze Świadectwo byłego gangstera Jacka Jakielaszka

Świadectwo byłego gangstera Jacka Jakielaszka

Prezentujemy nadesłane do naszej redakcji świadectwo Jacka Jakielaszka. Jego przykład pokazuje, że Jezus może zmienić dosłownie każdego człowieka.

Nazywam się Jacek Jakielaszek. Urodziłem się w październiku 1970 roku. Wydawało by się, że moja mama i tato to normalne małżeństwo, jakich wiele na świecie. Gdy miałem cztery lata, na świat przyszła moja siostra. Jej narodziny sprawiły, że życie moich rodziców diametralnie się zmieniło.

DZIECIŃSTWO W DOMU BEZ BOGA

To wtedy zaczęły się pomiędzy nimi kłótnie i  bójki. Gdy tato był w pracy lub w delegacji, mama sięgała po alkohol. Wtedy budził się we mnie strach (siostra była jeszcze mała), bo wiedziałem, co będzie gdy wróci tato i zobaczy w jakim stanie jest mama. Wiedziałem, że znowu zaczną się wyzwiska i bójki.

W dzieciństwie często słyszałem jak nasza mama mówiła, że żałuje naszych narodzin i tego, że nie poddała się aborcji. Miałem jakieś 5 – 6 lat i nie rozumiałem tego,  jak bardzo te słowa zaważą na moim przyszłym życiu.

O Bogu w naszym domu nie rozmawiało się w ogóle. Do kościoła chodziliśmy tylko podczas większych świąt. Nie mogę sobie jednak przypomnieć, abyśmy kiedykolwiek byli w kościele razem jako rodzina. Natomiast bardzo dobrze pamiętam, że „Bóg” był  dla mnie tylko słowem. Nie czułem Jego obecności. Nie widziałem Go też w życiu i zachowaniu ludzi, którzy chodzili do kościoła.

Bardzo szybko wyrobiłem sobie opinię, że Bóg to fikcyjna postać, wymyślona przez ludzi w sutannach, aby dzięki temu mogli czerpać zyski i zaszczyty.

Kiedy moi rodzice się rozwiedli,  to tak naprawdę mojej mamie puściły wszelkie hamulce. Piła coraz częściej i coraz więcej. Często gęsto w naszym domu odbywały się libacje. Przez nasze mieszkanie przewijało się bardzo dużo różnych ludzi z rozmaitych kręgów. Najczęściej był to półświatek : cinkciarze, złodzieje, sutenerzy, kieszonkowcy itp. Wiele razy z siostrą widzieliśmy mamę w łóżku z jednym lub dwoma facetami. Byłem dzieckiem i nie rozumiałem tych sytuacji. Uważałem, że to normalne, że tak właśnie należy postępować. Z drugiej strony coś mi mówiło, że to co widzę jest ohydne, odrażające i ja tak nie chcę żyć.

Problemy ze mną zaczęły się, kiedy poszedłem do szkoły. U mojej mamy nasilała się złość i nienawiść. Wiele razy chodziłem do szkoły w brudnym ubraniu czy w mundurku szkolnym z kołnierzykiem przepalonym żelazkiem.

Kiedy moja mama była na ostrym kacu, stawała się agresywna. Zdarzało się, że broniąc siostrę, zasłaniałem ją swoim ciałem. Wtedy obrywałem ja. Kilka razy na mojej głowie rozprysł się wazon, innym razem potężny budzik. Pamiątką po tych wydarzeniach są blizny na mojej głowie.  One, gdy patrzę w lustro, przypominają mi o tych czasach. Te sytuacje jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu, że Bóg to fikcja, a nawet jeżeli gdzieś tam jest, to nie interesuje się kimś takim jak ja. W szkole poznałem chłopaków w moim wieku, u których w domach też nie było kolorowo.

Naturalną rzeczą jest, że człowiek, który nie znajduje akceptacji domu rodzinnym, szuka jej poza domem. Przez to jest bardziej podatny na wszelkie poklepywania po plecach i objawy zrozumienia ze strony ludzi w podobnej sytuacji.

Takich chłopaków jak ja było kilku. Skrzyknęliśmy się i zaczęliśmy wspólnie przesiadywać na podwórku oraz prześladować rówieśników z naszej szkoły. Im dłużej to trwało, tym bardziej nam się to podobało. Dzieciaki dawały nam różne fanty (a czasem nawet pieniądze),  żebyśmy tylko ich nie zaczepiali i im nie dokuczali. Często płacili nam w różnej formie za tak zwaną ochronę w szkole. Doszło do tego, że zaczęli się nas bać uczniowie ze starszych klas. Wiadomo, że w miarę jedzenia rośnie apetyt, więc z czasem przestało nam to wystarczać.

Zaczęły się wspólne kradzieże, a  było nas czterech gotowych na wszystko… Przysięgliśmy sobie, że nikt z nas nie pozwoli, by któremuś działa się krzywda. Naśladując Indian z westernów, nożem przecięliśmy sobie palce, by  mieszając naszą krew stać się braćmi. Dziś śmieję się z tego i wiem, że było to głupie. Wtedy głęboko w to wierzyliśmy. Złożyliśmy przysięgę, że nigdy nawet w zagrożeniu życia żaden z nas nie wyda drugiego.

Nienawidziliśmy ludzi szczęśliwych i uśmiechniętych, bo uważaliśmy, że nasze nieszczęście jest ich winą. Każdego dorosłego,  który próbował się do nas zbliżyć, uważaliśmy za intruza.  Sądziliśmy, że chce nam coś zabrać, wykorzystać, rozbić nasze braterstwo. Z rówieśnikami sobie radziliśmy, ale dorosłych się baliśmy.

DOM DZIECKA, POPRAWCZAK I… ZIELONOŚWIĄTKOWCY

Z powodu sytuacji rodzinnej,  trafiliśmy z siostrą  do Pogotowia Opiekuńczego,  a później do Domu Dziecka w Lubnowie. Tam nas rozdzielono –   mnie zabrała Babcia, a moją siostrę ojciec.

Ponieważ nie byłem łatwym dzieckiem, Babcia nie była w stanie dać sobie ze mną rady. W szkole podstawowej nie uzyskałem promocji do VI klasy i powtarzałem rok. Szybko odnalazłem moich kumpli z dzieciństwa. Zaczęliśmy razem wąchać klej butapren (wtedy wśród młodzieży to było popularne). Pewnego dnia zatrzymała nas  milicja. Zostaliśmy zawiezieni do ośrodka dla takich, co wąchają klej. Lekarze stwierdzili, że mój mózg jest 4 lata „do tyłu” w rozwoju w stosunku do mojego wieku. Wtedy to po mnie spływało.

Ponownie trafiłem do Domu Dziecka, tym razem w Oławie. Ówczesny dyrektor tej placówki chcąc zmusić nas prawdomówności, bił nas plecionką z wężyków do kroplówek. Wtedy przysiągłem sobie, że nigdy nikomu nie powiem prawdy. Po ucieczce z tego „bidula”, trafiłem do Zakładu Poprawczego w Świdnicy.

Byłem już, że tak powiem, ugruntowany w świecie przestępczym, więc poprawczak nie zrobił na mnie jakiegoś większego wrażenia. Wręcz przeciwnie, byłem dumny z tego, że tam mnie przeniesiono. Wiedziałem jak wiele zyskam w oczach moich kolegów i znajomych. Byłem już na tyle zepsuty, że karmiłem się czyjąś krzywdą jak chlebem. Kiedy wokół mnie było za spokojnie, za miło, to robiłem wszystko, by ktoś cierpiał. To dawało mi przysłowiowego kopa.

Kiedy widziałem płaczących, to w środku mnie krzyczał jakiś głos „ZOBACZ JAKI MIĘCZAK – DOBRZE MU TAK, SKORO NIE POTRAFI BYĆ TWARDZIELEM !!!’’. Bezdomnych uważałem, za niegodnych miana człowieka i  niezasługujących na szacunek.

Po licznych ucieczkach i samookaleczeniach, po zjedzeniu trutki na szczury (w celu  ucieczki) i zainicjowaniu kilku tak zwanych buntów, znowu zostałem przeniesiony. Trafiłem, ale na krótko, do poprawczaka w Chojnicach. Tam namówiłem ponad 20 chłopaków do tak zwanego połyku, po którym wylądowaliśmy w szpitalu na stole operacyjnym. Po niespełna miesiącu z Chojnic zostałem przewieziony do Zakładu Poprawczego w Trzemesznie.

Był to (i chyba nadal jest) jeden z najcięższych poprawczaków w Polsce. Tam skończyły się przelewki. Już nie pilnowali nas zwykli cywile, a pracownicy służby więziennej. Klawisze posiadali broń i mogli w przypadku próby ucieczki strzelać do każdego.

Wyobraźcie sobie, większość z nas nie miała 18 lat, a oni mieli prawo do nas strzelać. Tam już nie było kolorowo. Spaliśmy w celach, a nie tak jak w poprzednich poprawczakach, w sypialniach. Na każdorazowe przejście obok wychowawcy lub klawisza musieliśmy się meldować, np. „OBYWATELU WYCHOWAWCO, WYCHOWANEK JACEK JAKIELASZEK PROSI O POZWOLENIE PRZEJŚCIA’’. Podobnie musieliśmy postąpić, kiedy chcieliśmy pójść to toalety za potrzebą. Wychowawca nie zawsze się zgadzał i wtedy robiliśmy pod siebie, a oni mieli satysfakcje, szydząc z nas i nas poniżając.

Przyszedł rok 1990, a wraz z nim przemiany w naszym kraju. Pewnego dnia spędzono nas do cel. Tydzień później wkroczyła do poprawczaka prokuratura i oskarżyła nas o rzekomy bunt. Szybko się okazało, że była to prowokacja ze strony dyrekcji. To wtedy do naszego poprawczaka przyszedł przedstawiciel kościoła zielonoświątkowego – Aleksander Bałczyński.

Dla nas to była abstrakcja, bo nikt z nas nigdy nie słyszał o takim kościele. O Świadkach Jehowy –  tak, ale zielonoświątkowcy? Zadawaliśmy sobie pytanie, co to za sekta? Bardziej z ciekawości, poszliśmy na to spotkanie na świetlice. Byłem człowiekiem mającym duże poważanie wśród chłopaków i nie jako wiodłem funkcję bossa. Zawsze siadałem z przodu sali.

Szybko złapałem wzrok tego człowieka i zdominowałem go. Widziałem strach w jego oczach i czułem go niczym zapach najdroższych perfum. Karmiłem się każdą kropla jego potu, która dla mnie było oznaką strachu. Pamiętam słowa jakie wtedy powiedział ( a było to 27 lat temu ) – ‚‚JESTEM TU ABY WAM POWIEDZIEĆ, ŻE JEZUS CHRYSTUS UMARŁ ZA WASZE GRZECHY, ABY ZERWAĆ Z WASZYCH RĄK KAJDANY I OTWORZYĆ DRZWI WASZYCH WIĘZIEŃ…’’

To wywołało we mnie tak wielką wściekłość i nienawiść, że zerwałem się z miejsca i wykrzyczałem temu człowiekowi w twarz: „DAWAJ TEGO JEZUSA!!! NIECH OTWIERA TE BRAMY, BO MY CHCEMY IŚĆ NA WOLNOŚĆ !!!’’ Strażnicy szybko nas spacyfikowali, a tego człowieka wyprowadzili ze świetlicy.

Byłem pewien, że już nigdy go nie zobaczymy. Byłem w błędzie. Wrócił 2 tygodnie później. Nie potrafiłem zrozumieć,  że pomimo namacalnego wręcz przerażenia, ten człowiek znowu się pojawił. Kiedy zaczął mówić nam o Jezusie, to widziałem i czułem w nim wiarę w to, co mówi. Mało tego czułem, że on tym żyje.

Na jednym z następnych spotkań puścił nam ekranizację książki Davida Wilkersona „KRZYŻ I SZTYLET”. Sam film nie wywarł na mnie dużego wrażenia, bo byłem przekonany, że to fikcja. Następny film „JEZUS Z NAZARETU” wywołał we mnie złość i łzy. Nie były to takie zwykłe łzy. Płakałem jakby wewnątrz siebie,  bo nikt nie mógł tego zobaczyć (łzy były w mniemaniu dzieciaków z poprawczaka oznaką słabości). Płakałem, bo czułem, że zabito Jezusa choć był niewinny, że to ja powinienem ponieść karę, a nie On. Pamiętam, że wtedy za tak zwaną wypiskę mogliśmy kupić duży pakiet papierosów (10 paczek). Ja za swoją kupiłem od tego człowieka pierwszą Biblię. Próbowałem ją czytać w wolnym czasie przed kolacją, gdy mieliśmy odrabiać lekcje.

Gdy trafiałem na wersety o końcu świata, wykreślałem je ze strachu długopisem.  Bałem się, czy zdążę stać się dobrym człowiekiem, zanim ten koniec nastąpi. Wtedy sobie przysiągłem, że będę takim człowiekiem jak ci zielonoświątkowcy. Chciałem to osiągnąć własnymi siłami i uporem. Efekt był żałosny.

W lipcu 1990 roku zostałem zwolniony z zakładu poprawczego, choć powinienem być tam jeszcze rok. Gdy wychodziłem, poprosiłem Aleksandra Bałczyńskiego o adres kościoła we Wrocławiu oraz aby napisał list i poinformował kogoś, że się tam pojawię.

Kiedy dyrektor zapytał mnie, czy wiem dlaczego wychodzę wcześniej, odpowiedziałem, że na to sobie zapracowałem. Byłem przekonany, że mnie wypuszczają, ponieważ  skończyłem szkołę i zdobyłem zawód. On odpowiedział mi tak: „JAKIELASZEK, WYCHODZISZ PONIEWAŻ STWIERDZILIŚMY, ŻE TEN ROK DŁUŻEJ JUŻ NIC NIE ZMIENI W TWOIM ŻYCIU. MOŻE JEDYNIE POGORSZYĆ. ALE DAJĘ SOBIE RĘKĘ UCIĄĆ, ŻE NAJDALEJ ZA ROK PRZECZYTAM W GAZECIE, ŻE SĄD WYDAŁ NA CIEBIE WYROK ŚMIERCI” (wtedy jeszcze kara śmierci obowiązywała, ale jej wykonywanie było zawieszone). Zaśmiałem mu się w twarz…

NIEMIŁA WIZYTA NA MIŁEJ 

W lipcu 1990 roku, tydzień po moim zwolnieniu, poszedłem do Kościoła Zielonoświątkowego przy ulicy Miłej we Wrocławiu. Byłem cały pokryty tatuażami. Wytatuowane miałem nie tylko ręce, tułów i nogi, ale również twarz. I nie były to tatuaże, jakie dziś spotkamy na ulicach. Moje przedstawiały trupie czaszki, a na plecach do dziś mam duży napis „OMEN – syn diabła”.

Kiedy wszedłem do Kościoła na Miłej, szybko wyczułem jak ludzie na mój widok zaczęli się bać. To przywołało we mnie smak, którym karmiłem się całe moje dotychczasowe życie. Wiedziałem, że mogę ich zdominować, ale jakiś głos w środku mnie mówił „NIE REAGUJ I NIE PRZEJMUJ SIĘ”.

Pomyślałem sobie: „przecież list zapewne przyszedł do pastora tego kościoła więc ci ludzie nie wiedzą o moim przyjściu”.

Jeszcze przed nabożeństwem zająłem miejsce w jakiejś ławce. Wtedy ludzie siedzący w niej dotychczas nagle zaczęli się przesiadać. Kiedy zaczęło się nabożeństwo w ławce siedziałem sam. Po raz kolejny w swoim życiu poczułem się odrzucony. Zapragnąłem wyjść z kościoła, ale wtedy znowu usłyszałem TEN głos, który we mnie powiedział: „UWAŻASZ SIĘ ZA TWARDZIELA, A Z POWODU TAKIEJ BŁAHOSTKI CHCESZ SIĘ PODDAĆ?”

To było jak strzał w policzek. Postanowiłem wytrwać do końca, a po nabożeństwie pójść do pastora. Tak też zrobiłem. Pastor poprosił, abym na niego poczekał, a gdy wyszedł ze swojego biura minął mnie i… wyszedł z kościoła. Wezbrała we mnie złość. Przed oczami stanęły mi twarze ludzi na nabożeństwie, ich strach i sposób w jaki mnie potraktowali. Bóg to kłamstwo to fikcja – pomyślałem. Miłość nie istnieje, miłość do bliźniego to obłuda!

POWRÓT ZA KRATY MOIM ZBAWIENIEM 

Miesiąc później trafiłem do aresztu śledczego, a następnie do więzienia w Bydgoszczy. Szybko odbudowałem swoja wcześniejszą pozycję i zostałem jednym z prowodyrów buntu. W związku z tym przewieziono mnie do zakładu karnego w Strzelinie.

Byłem osobą grypsującą (to taka kasta w więzieniu, która uważa się za nadludzi). Osoby, które z różnych przyczyn nie mogły należeć do grypsujących, były przez nas prześladowane, uważane za niegodne miana człowieka. Grypsowanie bardzo mnie pociągało, bo jedną z zasad było: „JEDEN ZA WSZYSTKICH WSZYSCY ZA JEDNEGO”. Kiedy któremuś z grypsujących działa się krzywda, wystarczyło krzyczeć – LUDZIE POMOCY!!! Wtedy każdy grypsujący miał w obowiązku udzielić pomocy bez względu na konsekwencje, jakie za to groziły.

Jak można się domyślać, moja osoba była wysoko ugruntowana w tej strukturze. Byłem najmłodszą spośród trzech osób w Polsce, które nosiły symbol G I T (grypsujący i twardy). Tatuaż z takimi literami robiło się w miejscu, które było łatwe do obronienia i osłonienia.

Zapytacie, dlaczego o tym piszę? Ponieważ chcę wam naświetlić, jak bardzo byłem zdominowany przez diabła, jak bardzo byłem mu podległy i jak bardzo mnie to kręciło, choć nie byłem tego świadomy. Osoba posiadająca symbol GIT była ponad wszystkimi i tylko inna osoba z takim symbolem mogła cokolwiek zakazać lub zabronić.

Któregoś dnia w więziennym radiowęźle usłyszałem, że chętne osoby mogą  spotkać z przedstawicielem kościoła zielonoświątkowego. Zainteresowani mieli się zgłosić do swoich oddziałowych. Pomyślałem sobie, że  pójdę. Ot tak, dla urozmaicenia i zabicia czasu. Jeżeli się okaże, że ci zielonoświątkowcy będą z Wrocławia (a ja któregoś rozpoznam) to kopnę go w tyłek – stwierdziłem.

Gdy weszliśmy na salę, na której było spotkanie, podszedłem do mężczyzny prowadzącego spotkanie i zapytałem skąd jest? Odparł, że z Dzierżoniowa. Na jego twarzy nie zauważyłem strachu. Pierwszy raz spotkałem osobę, która się mnie nie bała. Mało tego, ten człowiek uśmiechał się do mnie w pełni szczerze i w miłości. To całkowicie zbiło mnie z nóg. Nie wiedziałem, co mam zrobić…

Wiedziałem, że inni więźniowie patrzą na mnie. Czułem, jak w ich oczach tracę na wartości. Jednak nie dbałem wtedy o to, bo nie mogłem dosłownie nic zrobić.

Nawet nie wiem, o czym mówił ten człowiek w trakcie spotkania, ale wyłapałem jedno zdanie: „JEŻELI CHCESZ, BYM POMODLIŁ SIĘ O CIEBIE, TO WSTAŃ”.  Poczułem jak wstaję, choć wcale tego nie chciałem. Podniosłem się z krzesła,  chociaż nie zmusiłem żadnego swojego mięśnia do wykonania takiej czynności.

Razem ze mną wstało kilku innych więźniów. Czy zrobili to zmuszeni jakąś wewnętrzną siłą czy z własnej woli – tego nie wiem.

Człowiek prowadzący spotkanie podszedł do mnie, położył na mojej głowie swoją dłoń i zaczął się modlić. Nie modlił się jednak tak, jak pamiętałem. On tak jakby rozmawiał z Bogiem. W pewnym momencie zacząłem płakać i spanikowałem, bo przestraszyłem się, co powiedzą inni. Nie mogłem powstrzymać łez, nie panowałem nad sobą, choć bardzo chciałem.

W pewnym momencie przestałem o tym myśleć, a z moich oczu leciały takie łzy jakich nigdy nie widziałem. Nawet nie pamiętałem, kiedy ostatni raz płakałem. Tymczasem wyłem jak zarzynane zwierzę. Z mojego nosa leciało wszystko, co w nim było, a ja nic nie mogłem zrobić. Ta bezradność była dla mnie niezrozumiała, ale jednocześnie czułem wielką ulgę. Jakby ktoś zabrał z moich pleców betonowe płyty… Nagle zacząłem słyszeć jak jakieś dziwne, dla mnie niezrozumiałe, słowa. Najdziwniejsze było to, że one zaczęły wypływać z moich ust. Zląkłem się panicznie, bo pomyślałem jak to możliwe? Ja nie znam żadnego obcego języka, a i polski był ubogi w moich ustach. Ten człowiek mówił do mnie „NIE PRZEJMUJ SIĘ, NIE POWSTRZYMUJ SŁÓW. MÓW, BÓG CIĘ ROZUMIE”. Z moich ust płynęły jakieś słowa, a w głowie kotłowały się myśli: co się ze mną dzieje? Co pomyślą inni? Bardzo szybko przestało mnie to jednak interesować. Czułem się cudownie i pragnąłem, by się to nie skończyło.

Kiedy po spotkaniu wróciliśmy do swych cel, cały czas myślałem o tym, co się wydarzyło. Zapragnąłem przestać być grypsującym. Nie wiem dlaczego, ale bardzo mocno czułem, że to jest złe. Następnego dnia w trakcie spaceru okazało się, że nie mogę już być grypsującym. Ktoś „ważny” tak powiedział i klamka zapadła. Wystraszyłem się, bo wiedziałem, z czym to się wiąże. Czekało mnie odebranie przez innych tak zwanej godności grypsującego. Odbywało się to w taki sposób, że wszyscy na spacerniaku mieli w obowiązku skopać danego więźnia i robili to do momentu, aż klawisze nie odciągną napastników. Wiedziałem jak się to odbywa, bo wielokrotnie sam brałem udział w takim ekscesie. Ofiary często traciły większość zębów, miały połamane szczęki, ręce i inne  kości. Agresorzy byli niczym sfora wygłodniałych wilków atakujących i obdzierających ze skóry bezbronne zwierzę.

Bałem się, bardzo się bałem. Schowałem głowę w ramiona i modliłem się „Boże, błagam, aby nie połamali mi tylko szczęki”… Kiedy zwinięty w kłębek czekałem na pierwsze kopnięcie, okazało się, że skończył się czas spaceru, a mnie nikt nie dotkną nawet palcem. Musiałem opuścić cele dla grypsujących i przenieść się do celi dla nie grypsujących. Wtedy pomyślałem: „Boże jak grypsujący mnie nie połamali, to niegrypsujący mnie zabiją”. Wielu z nich marzyło, by dopaść Jakielaszka, a ja o tym wiedziałem. Wielu z nich bardzo prześladowałem, poniżałem i opluwałem.

Kiedy zamknęły się za mną drzwi celi, czekałem z której strony pójdzie pierwszy cios. Pomyślałem sobie, że skoro maja mnie zabić, to zabiorę ze sobą kilku z nich. I tu szok, bo żaden z nich nie próbował mnie uderzyć czy nawet mi ubliżyć.

Zacząłem chodzić na spotkania modlitewne. Człowiekiem, który do nas przychodził i wtedy się o mnie modlił, był pastor zboru zielonoświątkowego w Dzierżoniowie – Daniel Oświeciński. Jakiś czas później, gdy dostałem przepustkę,  zaprosił mnie do siebie, abym odwiedził jego dom i do zbór.

Ostatecznie wyszedłem z Zakładu karnego w maju 1995 roku.

MOJE ŻONY, DZIECI I UPADKI 

W sierpniu poznałem kobietę, która została matką moich dzieci. Dochowaliśmy się trójki: Patryka (ur. 1996), Kamila (ur. 1999) i Oliwii (ur. 2004). Niestety świat był dla mnie zbyt atrakcyjny. Zacząłem znikać z domu na kilka dni. W tym czasie brałem udział w libacjach alkoholowych i narkotykowych. Zdradzałem matkę moich dzieci z różnymi kobietami… Półświatek mnie pociągał.

Od poniedziałku do soboty przepijałem pieniądze, a w niedzielę szedłem do kościoła. Jak można się domyślać, długo tak nie dało się żyć. Bóg szybko obnażył moje drugie „JA”. Zostałem zawieszony w prawach członka zboru, a moja żona złożyła wniosek o rozwód. Poznałem inną kobietę. Razem chodziliśmy na imprezy, razem piliśmy, razem ćpaliśmy. Otworzyłem agencję towarzyską i wystawiałem kobiety na autostradzie. Byłem ich „opiekunem”, a one zarabiały na mnie prostytucją.

W roku 2009 zwolniłem się z MPK i postanowiłem wszystko rzucić. Zatrudniłem się  jako kierowca na trasach międzynarodowych i przez 6 lat jeździłem po całej Europie. W weekendy chlaliśmy i ćpaliśmy z innymi kierowcami. W międzyczasie ta druga kobieta też postanowiła mnie zostawić. Było mi to jednak obojętne…

NIBY SAM, ALE Z KIMŚ…

Wszystko zmieniło się pewnego wieczoru w 2015 we Francji. Było lato i termometry wskazywały ok. 40st C. Czekałem w ciężarówce do nocy, aby spokojnie położyć się spać. Kiedy już to zrobiłem, poczułem, że ktoś siedzi na moim łóżku, w moim aucie. Wystraszyłem się, bo wiedziałem, że jestem sam. Kiedy otworzyłem oczy, nikogo nie zobaczyłem, ale czułem w głębi mnie, że ktoś siedzi w moich nogach i nagle usłyszałem głos: „DLACZEGO SIĘ MNIE ZAPARŁEŚ?” No dosłownie zdębiałem! Już wiedziałem, że ten ktoś to Jezus Chrystus.

Wykrzyczałem w złości: „ODEJDŹ! ZOSTAW MNIE! DAJ MI SPOKÓJ!, DLACZEGO TAK CI ZALEŻY NA KIMŚ TAKIM JAK JA? ZNISZCZYŁEM SWOJĄ RODZINĘ, SKRZYWDZIŁEM DRUGĄ ŻONĘ! SKORO JESTEŚ TAKIM WIELKIM BOGIEM, TO CZY NIE WIDZISZ, ŻE JA SIĘ NIE NADAJĘ?! ZOSTAW MNIE! JEST TYSIĄCE INNYCH, KTÓRZY MODLĄ SIĘ CO DZIEŃ, BYŚ WYPOSAŻYŁ ICH DO SŁUŻBY.”

Wtedy przeleciało mi przed oczami całe moje dzieciństwo. Zobaczyłem każdy jego szczegół oraz resztę życia minuta po minucie. Znowu usłyszałem TEN głos: „ZOBACZ TO WSZYSTKO, CO SIĘ WYDARZYŁO W TWOIM ŻYCIU. TO SIĘ STAŁO SIĘ ZA MOIM PRZYZWOLENIEM, BO DZIĘKI TEMU DZIŚ JESTEŚ TYM, KIM JESTEŚ. TWÓJ CHARAKTER ZOSTAŁ PRZEZE MNIE UGRUNTOWANY DO SŁUŻBY JAKĄ MAM DLA CIEBIE. CHCĘ BYŚ MOTYWOWAŁ LUDZI DO GŁĘBSZEJ WIARY. TO KIM DZIŚ JESTEŚ I CO OSIĄGNĄŁEŚ JEST MOJĄ ZASŁUGĄ”… Pełny pychy odparłem, że to wszystko jest moją zasługą i  że to moim uporem do tego doszedłem.

Wtedy Jezus powiedział: „POKAŻ MI JEDNĄ RZECZ, KTÓRĄ SAM OSIĄGNĄŁEŚ, A OBIECUJĘ, ŻE CIĘ ZOSTAWIĘ I JUŻ NIGDY WIĘCEJ NIE BĘDĘ CIĘ NIEPOKOIŁ…” Rozpłakałem się tak jak wtedy w więzieniu, bo nie byłem w stanie wymienić takiej rzeczy. Przez łzy zapytałem, co mam zrobić. „WRÓĆ DO KRAJU, A RESZTĘ ZOSTAW MNIE”. Zapadła cisza. Poczułem, że jestem sam w aucie.

Wyszedłem z auta i stwierdziłem, że jest już nowy dzień. I chociaż nie spałem  ponad 30 godzin byłem wypoczęty, jakbym dopiero co wstał. Zadzwoniłem do swojego szefa i powiedziałem, by szukał sobie nowego pracownika. Poinformowałem go, że zostaję miesiąc w trasie, a potem wracam do kraju. Tak też zrobiłem. W lipcu wróciłem do Polski. Kiedy rozliczyłem się z szefem,  stanąłem na ulicy i w myślach zapytałem: I co teraz? Co mam robić? Gdzie pójść?

Nie miałem mieszkania ani stałego meldunku. Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. IDŹ DO MATKI MOICH DZIECI – usłyszałem. Roześmiałem się, bo wiedziałem, co ona do mnie czuje. Byłem pewny, że pała do mnie taką nienawiścią jak nikt inny. Dałbym sobie rękę uciąć, że jak tylko mnie zobaczy przy drzwiach, zadzwoni po policję. Mimo to, byłem posłuszny i poszedłem do jej mieszkania. Wcześniej jednak zadzwoniłem do niej i poprosiłem o rozmowę. Stwierdziliśmy, że łączą nas jedynie… dzieci. Pozwoliła mi zamieszkać u siebie do czasu aż czegoś sobie nie znajdę.

Poszedłem do MPK i zapytałem, jakie mam szanse na powrót do pracy. Po długich rozmowach i prośbach z mojej strony, zgodzili się. Po kilku miesiącach wyprowadziłem się od żony i wynająłem sobie pokój.

KULKI, BÓG I WŁAŚCIWI LUDZIE 

Mój starszy syn był wielkim pasjonatem ASG (Air Soft Gun ). To takie repliki karabinów i pistoletów, do złudzenia przypominające prawdziwą broń. Zapytałem Patryka, czy któregoś dnia mógłbym z nim pójść na strzelankę. Zgodził się i powiedział, że wśród miłośników ASG są ludzie w różnym wieku.

Na jednym z takich spotkań poznałem pastora Bartka Tomczyńskiego. Jakiś czas temu został on pastorem zboru zielonoświątkowego przy ul. Miłej we Wrocławiu. Pastor Bartek zachęcał mnie, abym przyszedł kiedyś na nabożeństwo. Poszedłem.

Któregoś dnia Pastor Bartek zaprosił mnie do KFC. W trakcie rozmowy, opowiedziałem mu o swoich perypetiach, o swoich żonach i wszystkim, co się wydarzyło w moim życiu. Po tej rozmowie zacząłem odczuwać jakby namowę Boga do tego, by nawiązać kontakt z moją drugą żoną. Któregoś dnia zadzwoniłem, spotkaliśmy się i podjęliśmy decyzję, że spróbujemy odbudować nasz związek.

Kasia, moja druga żona, nie była osobą wierzącą. kiedy w niedzielę ja szedłem do kościoła, ona zostawała w domu. Pewnego dnia, gdy wróciłem z nabożeństwa,  stwierdziła stanowczo, że tak być nie może. Zadeklarowała, że nie będzie siedzieć pół dnia sama w domu i że też by chciała ze mną pójść do kościoła. Zabrałem ją na wyjątkowe nabożeństwo. Odbywał się wtedy chrzest osób, które postanowiły swoje życie powierzyć Bogu.

Od tamtej pory Kasia nie opuszcza nabożeństw. Nawiązała wiele przyjaźni i znajomości z ludźmi w naszym kościele, a 04.06.2017r.  wraz z innymi przyjęła chrzest. Dwa tygodnie wcześniej (20.05.2017) odnowiliśmy nasze przymierze małżeńskie. Ślubu udzielił nam Pastor Bartłomiej Tomczyński.

Razem z Kasią jeździmy do domów dziecka i mówimy młodym ludziom, że przyszłość jest dla nich na wyciągnięcie ręki. Pragniemy stworzyć miejsca pobytu dla młodzieży, która wchodziła w konflikt z prawem lub która jest pod nadzorem kuratora.Zachęcamy ludzi w kościołach do głębszej wiary w Boga i pełnego zaufaniu do Niego we wszystkich sprawach.

Kasia jest dla mnie wsparciem w służbie, do której powołał mnie Bóg. W tej służbie staram się pokazać ludziom, że Bóg to nie mrzonka i  fikcyjna osoba z kart Biblii. Mówię, że Bóg to realny prawdziwy Ojciec, który w swej wielkiej miłości do nas, nie oszczędził własnego syna Jezusa Chrystusa i wydał go na śmierć za nasze grzechy.

BÓG BOWIEM TAK BARDZO UKOCHAŁ ŚWIAT, ŻE DAŁ SWEGO JEDYNEGO SYNA, ABY KAŻDY, KTO W NIEGO WIERZY, NIE ZGINĄŁ, ALE MIAŁ ŻYCIE WIECZNE.

BÓG NIE POSŁAŁ SWEGO SYNA NA ŚWIAT, ABY WYDAŁ ON NA ŚWIAT WYROK, LECZ ABY ŚWIAT ZOSTAŁ PRZEZ NIEGO ZBAWIONY…”

( Ew. Jana 3:16-17 –przekład biblijny Ewangelicznego Instytutu Biblijnego w Poznaniu )

P.S.

Mój sposób na życie prowadził mnie przez mrok, bagno i śmieci tego świata. Sprawił, że stałem się nieczułym i wyrafinowanym bandytą.

Boży sposób na życie sprawił, że stałem człowiekiem pełnym miłości, zrozumienia i radości nawet kiedy jest szaro i mroczno.

Boża miłość wylała się w mym sercu jak drogocenny olejek, który daje ukojenie i radość.

Boży sposób na moje życie sprawił, że uzyskałem nowe życie.

Odbudował moje małżeństwo i rodzinę.

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj nas i kup nam kawę. Dziękujemy!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Polub #ObywateleNiebaPL na Facebooku i bądź na bieżąco!

Podziel się artykułem ze znajomymi!

Wypowiedz się:

1 KOMENTARZ

Comments are closed.